Magia życia wykrzywia nasze losy
- Co kieruje naszym życiem - przypadek czy przeznaczenie?
- Gdybym wiedział, nie napisałbym tej książki, ponieważ wchodzi ona w dyskusję na ten temat. Czy to jest przeznaczenie, czy traf, czy przypadek - moi bohaterowie sami nie wiedzą. To jest chyba najpiękniejsze w życiu, że magia życia wykrzywia nasze losy i nie wiemy, jak się wobec tego zachować.
- Usłyszałam kiedyś opinię, że opowiadania z Pana książki to są takie drobne perełki szczęścia, które sobie można dawkować po jednym. To było zamierzone?
- Nie, to wszystko stało się naturalnie. Pisałem tę książkę w różnych miejscach, w ciągu wielu lat. Nagle spadał na mnie jakiś pomysł, często w podróży, w różnych miejscach Europy i to się właściwie działo samo. To nie jest zamierzone, to naturalnie wynikało z mojego życia.
- Wiele z tych opowiadań jest umiejscowionych we Włoszech. Skąd taki wybór?
- Jestem zafascynowany Śródziemnomorzem. Francja, Włochy to są moje ukochane kraje. Najwięcej opowiadań dzieje się właśnie tam. Dlaczego? Nie umiem wytłumaczyć. Tam po prostu spadają na mnie pomysły. Chociaż są też w książce opowiadania z Warszawy, Krakowa, z Lipska. To jest moja Europa i losy ludzi, którzy tam mieszkają, mnie ciekawią.
- Czytając książkę, odnosi się wrażenie, że jest Pan niezwykle uważnym obserwatorem. Dostrzega Pan subtelne szczegóły i w pięknie potrafi je Pan opisać. Tego się można nauczyć?
- Ja chyba po to tam jeżdżę, bo gdy jestem w Rzymie czy Paryżu, to już nie chodzę do muzeów, gdzie już byłem, tylko patrzę na ludzi. Lubię usiąść na ulicy, w kawiarni. To jest właściwie moje ulubione zajęcie.
- Wyobraża Pan sobie, kim są ludzie, którzy przechodzą lub siedzą obok?
- Nie, wyobraźnia nie działa. Czasami się zdarza, że sytuacja wymusza jakiś ciąg myślenia w mojej głowie. Na przykład spotkałem się kiedyś na targach książki w Lipsku z Markiem Krajewskim. Miałem tam przetłumaczoną na niemiecki książkę „Klezmer" o panu Leopoldzie Kozłowskim, ostatnim klezmerze Galicji. Promocję książki wspierały koncerty i właśnie w Lipsku udałem się z moimi przyjaciółmi muzykami do restauracji na rynku. Tam zobaczyłem starszą panią, która siedziała przy stoliku obok. To była tak niesamowitą postać, że zainspirowała mnie do jakiegoś ciągu myślenia o jej życiu. Zastanawiałem się, jak jej życie mogło się ułożyć. Stąd opowiadanie „Kobieta w brązowym kostiumie". Gdybym tam nie był, na pewno to opowiadanie by nie powstało.
- Zdaniem wielu osób, to jedna z najpiękniejszych historii. Spotkałam się z opiniami, że niektóre z Pana opowiadań mogłyby zostać podstawą do dużej powieści. Pokusi się Pan o to, żeby rozwinąć którąś historię?
- Jestem człowiekiem od krótkiej formy, pisałem piosenki, wiersze. Jednak słyszałem na kilku spotkaniach takie głosy „Panie Jacku, ja połknęłam te pana opowiadania w jedną noc, niechże Pan napisze jakąś poważną powieść na 300 stron". Mój przyjaciel używa takiego określenia „jest myślane".